CO TO JEST COOL JAZZ?

Historia muzyki dla nastolatków



Cool jazz

Oficjalnie moda na bebop kończy się w 1955 roku. Po nagłej śmierci jednego z najważniejszych muzyków minionej epoki, nadszedł czas na to, aby zrewidować ostatnie osiągnięcia kultury i spojrzeć nieco bardziej krytycznym okiem na to co wydarzyło się przez ostatnie dziesięć lat. 

Największym problemem bebopu było to, że przez swoje skomplikowanie, nie zaspokajał on dużej części dawnej publiczności. Z biegiem czasu jego światek stawał się coraz bardziej hermetyczny, przez co nowym słuchaczom było się z nim coraz trudniej utożsamić. Dodatkowo, pewne zmiany stylistyczne na muzyce wymusił również fakt, że bebop niekoniecznie nadawał się do puszczania w radio. Wtedy na ratunek muzyce popularnej przybywa tak zwany cool jazz, czyli gatunek o całkowicie odmiennej ideologii. 

Samo słowo cool oznacza po angielsku chłodny, a chłodny jest antonimem do przymiotnika hot, czyli gorący. Hot jazz to określenie używane w odniesieniu do stylu nowoorleańskiego, który podobnie, jak późniejszy bebop, charakteryzował się bardzo wyrazistą oraz dynamiczną ekspresją podczas improwizowania. Cool jazz stoi w całkowitej opozycji wobec tych tendencji i stąd poniekąd pochodzi jego nazwa. Niektórzy określają go nawet jako muzykę pozbawioną wszelkich emocji. Stało się tak dlatego, że w pewnym momencie bebop w swoim napięciu uczuciowym i komplikacji środków stylistycznych osiągnął tak daleko idącą skrajność, że nawet wśród muzyków wielu zaczęło dostrzegać pewien przesyt. Zamiast dalej podążać drogą, której cel wydawał się znikomy, przedstawiciele kolejnego pokolenia zdecydowali się na kompletne przewartościowanie dotychczasowych ideałów. Odrzucili oni zrodzoną z natarczywej rywalizacji popisowość, na rzecz wrażliwej kontemplacji, naturalności, świeżości i prostoty. 

Cool jest gatunkiem zapoczątkowanym całkowicie świadomie i zbudowanym na podstawie kontrastu względem tego co było modne wcześniej, lecz wyczerpało już w pewnym stopniu swoje możliwości. Przewrót, który dokonał się w mentalności muzyków jazzowych można by porównać do tego, co wydarzyło się w muzyce klasycznej podczas rewolucji impresjonistycznej. Od tej pory jazz zaczął wchodzić w fazę czysto sonorystyczną, bojkotując niejako osiągnięcia formalne poprzedniej epoki. 

Muzycy zaczęli cenić sobie takie cechy charakteru jak dyskretność, powściągliwość czy subtelność, dzięki czemu mieli oni o wiele więcej ogłady od swoich poprzedników. Zamiast na swoich technicznych możliwościach i kolejnych komplikacjach harmonicznych, skupili się na walorach brzmieniowych swoich instrumentów. Wprowadzili dekadencki klimat, zwolnili tempo i uciszyli perkusistę wręczając mu do ręki miotełki. Ograniczyli długość fraz, dzięki czemu celowo podkreślane podczas improwizacji, paradoksalnie stały się jej integralną częścią. 

Bebop zaczął więc być atakowany w latach pięćdziesiątych zarówno od prawa jak i od lewa. Konserwatyści zarzucali mu jego odejście od tradycji negro-amerykańskiej, której stałymi elementami były taniec oraz śpiew, kompletnie przez niego zdyskwalifikowane. Ci postępowi natomiast, krytykowali go za to, że w swojej nowoczesności zatracił on istotę samego brzmienia. Nie mając dokąd uciec, bebop musiał ustąpić czemuś innemu. 

Fazą pośrednią pomiędzy bebopem a cool jazzem był tak zwany Trzeci nurt, czyli muzyka balansująca na granicy jazzu oraz europejskiej muzyki symfonicznej XX wieku, wykorzystując przy tym tendencje  fowistyczne, nieraz żywcem wyjęte z twórczości Strawińskiego, Prokofiewa czy Bartoka. Wykonywana głównie przez białych muzyków, często z klasycznym wykształceniem. Nigdy nie osiągnęła ona szczytu popularności, ale niestety taka była cena za eksperymentalizm. 

 

 

Najbardziej sztandarowym przykładem jest tutaj zespół o nazwie  Modern Jazz Quartet, którego skład utworzyli byli członkowie bigbandu Dizzy Gillespiego: John Lewis na fortepianie, Kenny Clarke na bęnach, Ray Brown na basie i Milt Jackson na wibrafonie. Zespół w oryginalny sposób łączył ze sobą klasyczne formy z jazzową improwizacją oraz sposobem frazowania. Funkcjonował aż do końca XX wieku. 

 

 

Inni przedstawiciele Trzeciego Nurtu to głównie liderzy działających w latach czterdziestych bigbandów awangardowych typu Stan Kenton, Woody Herman, Boyd Reaburn, czy też Claude Thornhill. U tego ostatniego głównym aranżerem był kanadyjski pianista Gil Evans, później jeden z najważniejszych współpracowników Milesa Davisa i członek jego pierwszego dziewięcioosobowego zespołu, który w roku 1949 nagrywa swoją pierwszą płytę o nazwie Birth of the cool

 

 

Miles Davis to nazwisko, które przewija się przez niemalże każdy etap rozwoju muzyki jazzowej od lat 50 aż do 90. Urodził się w 1926 roku. Pochodził z relatywnie zamożnej afroamerykańskiej rodziny, która umożliwiła mu naukę w nowojorskiej Julliard School of Music, którą później zaniedbał. Davis dorastał w erze bebopu.

 

 

Od samego początku robił wszystko co w jego mocy, aby tylko wkręcić się do środowiska. Dosyć szybko mu się to udało, bo wieku 18 lat zagrał swój pierwszy koncert w bigbandzie Billy Ecstin’a, razem z Dizzy Gillespiem i Charlie Parkerem w składzie. O wszystkim zadecydował wtedy przypadek. Kiedy przed koncertem, na który Davis przyszedł w charakterze widza, okazało się, że jeden z trębaczy orkiestry zaniemógł, Gillespie, widząc wchodzącego na salę młodego człowieka z trąbką, wziął go na zastępstwo. Tak zaczęła się kariera jednego z najważniejszych muzyków XX wieku. 

 

 

Mimo, że Davis razem z bebopowcami spędził stosunkowo dużo czasu, to nie za bardzo pasował do ich stylistyki. Szybkie i agresywne granie niezbyt mu odpowiadało. Podczas solówek zdarzało mu się potykać. Jego frazy były zbyt ospałe, aby odnaleźć się w nieustannie zmieniającej się harmonii. Brzmienie jego trąbki było bardzo subtelne, przytłumione i pozbawione charakterystycznych dla bopu wibracji, przez co znacząco odbiegało od mainstreamu. 

Zamiast załamywać ręce z powodu własnej odmienności, Miles postanowił uczynić zalety ze swoich wad i wprowadził nowe standardy w posługiwaniu się muzyką. Do jego najsłynniejszych albumów należy wydany w 1959 roku Kind of Blue, przez wielu uważany za najlepszy album w historii. Jest to opinia w środowisku jazzowym bardzo popularna, zwłaszcza wśród jego starszych przedstawicieli, natomiast dosyć tendencyjna i w pewnym sensie wymuszona, chociażby dlatego, że albumów zbliżonych stylistycznie do Kind of Blue można znaleźć wiele. 

 

 

Kind of Blue jest jednak ważny, bo wprowadza nowy dla jazzu system harmoniczny, rozpoczynając tym samym erę jazzu modalnego. Modalizm w muzyce polega na budowaniu swojej kompozycji na bazie kolorytu jakiejś określonej skali, zazwyczaj na pentatonice lub jednej ze skal kościelnych. Wcześniej dominowała harmonia funkcyjna, a więc opierająca się na następujących po sobie progresjach harmonicznych, z których Davis wtedy zrezygnował. 

Całość materiału Kind of Blue składa się z sześciu bardzo prostych do zagrania utworów i została nagrana w ciągu jednego dnia, bez żadnego przygotowania ze strony muzyków sesyjnych. Formuła tej płyty nosi na sobie znamiona swego rodzaju manifestu i pełni pewną funkcję symboliczną. Jej geniusz tkwi w prostocie. Nagrywając ją, Davis udowodnił, że muzyka wcale nie musi być trudna, aby była wartościowa. Najbardziej prowokacyjny w swojej banalności jest utwór pod uszczypliwym tytułem So what, którego temat opiera się na zaledwie dwóch akordach. 
Minimalizm to jednak nie jedyna mocna strona Davisa. Był nie tylko innowatorem, ale oprócz tego jednym z największych mistrzów adaptacji stylistycznej. W kolejnych dekadach odegrał znaczącą rolę w kształtowaniu się hard bopu oraz fusion. Inspirował się również muzyką klasyczną, czego przykładem jest wydany w 60 roku Sketches of Spain na podstawie twórczości hiszpańskiego kompozytora Joaquina Rodrigo.

Kiedy zasługi jakiegoś muzyka są dla danej epoki niepodważalne, w muzyce rozrywkowej panuje zwyczaj, aby uhonorować takiego czempiona należytym tytułem dodającym mu splendoru. Najczęściej w tym celu używa się tytułu króla lub królowej. Mieliśmy wcześniej Bennego Goodmana – króla swingu. W latach pięćdziesiątych, na linii równoległej do cool jazzu, Elvis Presley zyskuje tytuł króla Rock and Rolla. W następnych latach, Micheal Jackson zostaje królem popu, a Madonna – królową popu. James Brown był za to królem soulu, a Aretha Franklin królową soulu. W latach dziesiątych jazz miał nawet trzech królów na raz. Cool co prawda nie miał swego króla, ale za to, miał swojego księcia – Cheta Bakera, o pseudonimie Prince of the cool.